Jak odkrycie Wolin East zmienia krajobraz energetyczny i relacje polsko‑niemieckie
Wielki cień nad Bałtykiem
Jak odkrycie Wolin East zmienia krajobraz energetyczny...
Na pograniczu polsko-niemieckim, gdzie asfaltowe drogi przecinają lasy, a cienkie linie na mapie dzielą rzeczywistość na "naszą" i "ich", rodzi się zjawisko, które niepokoi, prowokuje pytania i obnaża pęknięcia w tkance państwa. Obywatelskie patrole, które samodzielnie zatrzymują samochody, przeszukują bagażniki, legitymują ludzi — bez munduru, bez uprawnień, często z kamerą, niekiedy z pałkami teleskopowymi lub opaskami zaciskowymi — stają się coraz śmielszym aktorem w grze o bezpieczeństwo i granice.
W marcu 2025 roku Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek na antenie TVN24 zwrócił się do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z prośbą o pilne wyjaśnienia. Kim są ci ludzie? Kto im pozwala działać? I dlaczego państwo, które deklaruje monopol na przemoc, milczy, gdy przemocą posługują się cywile?
Ich działania przybrały na sile w miesiącach nasilonego napływu migrantów przez tzw. szlak bałkański, który po wielu restrykcjach w innych krajach znów skierował się ku Polsce. W regionie Odry i Nysy Łużyckiej dochodziło do zatrzymań nielegalnych imigrantów, ale także do przypadków przemocy, bezprawnych przeszukań i zastraszania. W jednym z przypadków — który bada obecnie prokuratura — grupa "ochotników" miała wyciągnąć z samochodu rodzinę pochodzenia arabskiego, zakuć w plastikowe opaski i zostawić na poboczu. "To nieporozumienie, my tylko wspieraliśmy Straż Graniczną" — tłumaczył potem jeden z uczestników.
Państwo i jego brzegi
W rozmowie z nami urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji — który prosił o anonimowość — przyznał, że temat jest "kłopotliwy". Oficjalnie resort potępia wszelkie formy samowolki i deklaruje pełną kontrolę nad bezpieczeństwem granic. W praktyce jednak milczy. Dlaczego?
"Problem polega na tym, że część tych grup ma poparcie lokalnych społeczności i jest silnie związana z ruchami narodowymi, które mają swoje wpływy także w samorządach" — mówi dr Aleksandra Wiśniewska, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego. "Dla wielu ludzi to obywatele-patrioci, którzy robią to, co kiedyś robiła milicja obywatelska w czasie wojny — bronią ojczyzny przed inwazją."
Ale czy państwo może sobie pozwolić na outsourcing bezpieczeństwa?
Jednak relacje świadków i analizy nagrań sugerują, że granica między ujęciem obywatelskim a samosądem jest często przekraczana. "To, co obserwujemy, to nie incydenty, to rosnący trend — i potencjalnie bardzo niebezpieczny" — mówi mec. Paweł Konarski z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
W kwietniu 2025 r. prokuratura w Zielonej Górze wszczęła śledztwo wobec jednej z grup, która miała prowadzić "nielegalne działania przypominające policyjne kontrole drogowe". Ostatecznie postępowanie umorzono z braku znamion przestępstwa. "Nie mamy przepisu penalizującego symulowanie działań służb, jeśli nie towarzyszy temu przemoc ani groźby karalne" — tłumaczy rzecznik prokuratury.
"Państwo narodowe to mit z XIX wieku, ale ten mit dziś odżywa, bo ludzie czują się zagrożeni" — mówi prof. Radosław Markowski, socjolog polityki. "To, co obserwujemy, to nie tylko reakcja na imigrantów, ale wyraz głębokiej nieufności wobec elit, mediów, a nawet prawa jako takiego."
W terenie spotykamy Marka i Andrzeja — członków jednego z patroli, którzy zgodzili się porozmawiać pod warunkiem nieujawniania ich nazwisk. "Kiedyś mój dziadek walczył w AK. Teraz ja czuję, że muszę bronić Polski przed tym, co się dzieje" — mówi Marek, 43-letni przedsiębiorca z Lubska. "Nie mamy zaufania do służb. Oni są związani rękami przepisami i poprawnością polityczną. A my działamy z serca."
Andrzej, młodszy, z wojskowym sznytem, dodaje: "Nie jesteśmy żadnymi ekstremistami. Nagrywamy wszystko, mamy swoje procedury. Gdybyśmy komuś zrobili krzywdę, dawno by nas zamknęli."
Ale właśnie te nagrania często budzą największe kontrowersje. Krótkie filmy z zatrzymań, publikowane w sieci, stają się viralami. Ich estetyka — marsz w lesie, dramatyczna muzyka, hasła typu "Polska dla Polaków" — przypomina propagandę. I nie przez przypadek.
Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, pytany o działania obywatelskich patroli, zapowiedział przeprowadzenie "kompleksowej analizy sytuacji". Ale co to znaczy w praktyce?
"Mamy do czynienia z szarą strefą bezpieczeństwa" — mówi dr Tomasz Pawlak z Instytutu Spraw Publicznych. "Z jednej strony, te grupy mogą działać na granicy prawa, z drugiej — są przydatne politycznie, bo symbolizują troskę o bezpieczeństwo i narodową suwerenność. To nie przypadek, że wielu polityków opozycji, a czasem także rządzących, unika jednoznacznego potępienia."
W międzyczasie pogranicze żyje własnym rytmem. Mieszkańcy są podzieleni. Jedni cieszą się, że ktoś "wreszcie coś robi". Inni boją się, że pewnego dnia ich własne dzieci zostaną pomylone z przemytnikami.
Obywatelskie patrole na granicy z Niemcami to nie tylko problem prawny, lecz także moralny, polityczny i społeczny. Wskazują na słabość instytucji, pęknięcia w zaufaniu społecznym i potrzebę poczucia kontroli w czasach niepewności.
Gdzie są państwowe służby które mają obowiązek bronić granic? czy państwo może pozwolić sobie na przyzwolenie wobec działań, które wymykają się jego jurysdykcji? Czy milczenie władz staje się cichą formą przyzwolenia? co się stanie, gdy któryś z tych "patriotów" popełni błąd — tragiczny, nieodwracalny? A może właśnie na to władze czekają?
Na razie nikt nie zna odpowiedzi. Ale granica — ta prawdziwa, i ta symboliczna — z każdym tygodniem staje się coraz trudniejsza do obrony.